piątek, 21 lipca 2017

Rozdział 3

Ian:
Sprzątałem stolik, kiedy do środka pizzerii weszła spora grupa nastolatków. Poczułem na sobie wzrok dziewczyn. Początkowo próbowałem go zignorować, ale czekając na pizzę, ostentacyjnie na mnie patrzyły, czym, jak słyszałem, zaczęły denerwować swoich kolegów. 
Przechodząc koło nich, posłałem im sztuczny uśmiech. Chłopacy wyglądali na zbitych z tropu, natomiast dziewczyny zachichotały. I to w ten najgorszy, pustacki sposób.
Pokręciłem głową, po raz kolejny uświadamiając sobie, jak bardzo głupi potrafią być niektórzy ludzie. I może nie myślałbym tak o tych nastolatkach, gdyby nie ich rozmowa, której poziom był mniej więcej jak u przedszkolaków. 
Dopiero kiedy Patrick podał im zamówioną przez nich pizzę, zamknęli się. Któraś z dziewczyn była na tyle kulturalna, że podziękowała. Wyszli, cały czas się śmiejąc. Nie wiedziałem, czy rzeczywiście był między nimi jakiś pieprzony żartowniś, czy może najzwyczajniej w świecie chcieli zwracać na siebie uwagę, czując się przy tym jak władcy świata. 
Zerknąłem na zegarek, wiszący nad futryną drzwi. Wskazywał godzinę 19:03. Moja zmiana dobiegła końca.
Kiedy wczoraj wieczorem zadzwonił do mnie Adam, nie myślałem, że będzie miał taką dobrą informację. Powiedział, żebym przyszedł dzisiaj na rozmowę do pizzerii. Ktoś poszedł na zwolnienie i potrzebowali pracownika na teraz. 
Gdy tu szedłem, nie sądziłem, że przyjmą mnie niemal od razu. Myślałem, że "na teraz" oznacza za kilka dni.
Szef, a właściwie szefowa, bo rządziła tutaj kobieta, lekko ponad pięćdziesięcioletnia, zadała mi kilka podstawowych pytań. Nie różniły się one zbytnio od tych, które usłyszałem na rozmowie, jaką odbyłem przed podjęciem pracy w restauracji tego frajera.
Odpowiadałem na nie machinalnie, za długo się nie zastanawiając. Chyba wypadłem dobrze, bo szefowa uśmiechnęła się w tak promienny sposób, że nie potrafiłem nie odpowiedzieć tym samym gestem. 
Po krótkim przeszkoleniu mnie, wręczyła mi firmowy fartuszek i życzyła powodzenia. Podziękowałem jej i stanąłem za kasą. Jak się okazało, krótki kurs przygotowawczy okazał się zbyt krótki. Nie potrafiłem obsługiwać kasy. Kolorowe guziki były dla mnie całkowicie niezrozumiałe. Poprosiłem Patricka, żeby się ze mną zamienił. Wyraźnie ucieszył się na moją prośbę. Wtedy nie wiedziałem, dlaczego. Teraz, po prawie siedmiu godzinach biegania od stolika do stolika, czułem się wyczerpany. Musiałem sam przed sobą przyznać, że praca kelnera, choć nieco trudniejsza, nie była tak wymagająca. W restauracji sala była podzielona między kilka osób, z których każdy miał swój rejon. Tutaj, ta nadzwyczajnie duża sala, należała tylko do mnie. Biegałem od jednego końca do drugiego, starając się zachować porządek na stolikach. Ostatecznie, chyba jakoś mi to wyszło.
Głośne kaszlnięcie przywołało mnie do rzeczywistości. Odwróciłem się i sprawdziłem, skąd dochodził ten dźwięk. To Patrick, który bawił się telefonem. 
Pożegnałem się z nim i poszedłem na zaplecze, po drodze zdejmując fartuch i odwieszając go na właściwe miejsce. 
W kuchni panował względny spokój. Każdy miał swoje zadanie, na którym był bardzo skupiony. Zdziwiłem się. Zawsze myślałem, że pizzerie stworzone są dla młodych osób, chcących nieco zarobić. Okazało się, że jest inaczej. Starsi, dobiegający czterdziestki faceci, całkowicie skupieni na robocie, wydawali się nie dostrzegać otaczającego ich świata.
Postanowiłem im nie przeszkadzać, dlatego cicho się z nimi pożegnałem i wyszedłem tylnymi drzwiami na dwór.
Pogoda była idealna; świeciło słońce, wiał lekki wiatr, a powietrze nie było suche. 
Zeskoczyłem ze schodów i powolnym krokiem skierowałem się w stronę domu. Chciałem zerknąć na komórkę, sprawdzić która godzina, ale niestety, rozładowała się.
Skręciłem za róg i zastygłem, zdziwiony. Na pobliskim parkingu stał samochód Adama. On sam opierał się o niego, wyraźnie na kogoś czekając. 
Pierwszą myślą, jaka wpadła mi do głowy, było, aby pójść dalej i udawać, że go nie widziałem. Jednak po chwili stwierdziłem, że byłoby to mega głupie. 
Rozejrzałem się na boki, upewniając się, że nic nie nadjeżdża. 
Przebiegłem szybko na drugą stronę, ściągając na siebie wzrok Adama.
— Cześć. Co ty tutaj robisz? – spytałem.
Z bliska mogłem zobaczyć, w jakim był stanie. Ściągnięte brwi i widoczna na czole żyłka, świadczyły o tym, że był zdenerwowany.
— Wsiadaj – mruknął i, nie oglądając się za siebie, zajął miejsce kierowcy. 
Nie czekając na ponowne zaproszenie, wsiadłem do środka. Nie miałem żadnych planów i nie zależało mi zbytnio, żeby być jak najszybciej w domu, ale jeśli zaproponowano mi podwózkę, dlaczego miałbym z tego nie skorzystać. 
Pociągnąłem za pas, który ani drgnął. Spróbowałem jeszcze raz, ale tym razem ponownie nic się nie stało. 
— Chyba się zaciął...
Adam pochylił się w taki sposób, że jego twarz znajdowała się jakieś dziesięć centymetrów od mojej. Mogłem z bliska zobaczyć króciutkie włoski, które porastały jego twarzy. Poczułem zapach, którego nie potrafiłem zidentyfikować. Mogłem jedynie stwierdzić, że pachniał ładnie. Zbyt ładnie, jak na faceta. 
Nagle odsunął się ode mnie, sprawiając, że poczułem pewnego rodzaju pustkę. Nie wiedziałem, skąd się wzięło to uczucie, ale było dość silne.
Po chwili stwierdziłem, że spowodowane to było nietypowym zapachem Adama. Tak, zdecydowanie postanowiłem trzymać się tej myśli. Bałem się, co głupiego mógłby wymyślić mój mózg. 
Po trzydziestu minutach wiedziałem już, że na pewno nie jedziemy do domu. No chyba że jakąś bardzo okrężną drogą. 
Znudzony oglądaniem mijanych przez nas budynków, oparłem głowę w taki sposób, że mogłem bezkarnie patrzeć na Adama.
Włosy opadały mu na czoło, co było dla mnie nietypowym widokiem. Zmarszczone brwi i mocno zaciśnięte usta zdecydowanie nie dodawały mu uroku.
Turkusowy T-shirt i czarne, dżinsowe spodenki podkreślały jego muskularną sylwetkę. Przesunąłem wzrok wzdłuż jego nóg, zatrzymując się na umięśnionych, średnio owłosionych nogach. Kiedy on bierze czas na siłownię, pomyślałem, zaciekawiony.
Gdybym miał skojarzyć Adama z jakimś słowem, od razu wybrałbym "praca". Czasami Sara żaliła mi się, że jej narzeczony za dużo pracuje. Bywały tygodnie, gdzie łącznie widzieli się jedynie kilka godzin. A przecież mieszkali razem.
— Jesteśmy – powiedział niespodziewanie.
Ocknąłem się. Szybko odwróciłem wzrok, mając nadzieję, że nie widział, jak mu się przyglądałem. Czasami pomyślałby sobie coś dziwnego.
Wyszedłem z samochodu i rozejrzałem się wokół. Gęsty las zasłaniał widok na coś innego, poza wysokimi drzewami, rzucającymi cień na niski budynek. 
Przeniosłem wzrok z drzewa na napis nad drzwiami budynku. 
— O kurwa... – mruknąłem. Teraz już wiedziałem, dlaczego był taki zdenerwowany.
Zauważyłem kobietę, która wyszła na zewnątrz. Dogoniłem Adama, zrównując z nim krok. 
Blondynka nie zdążyła ukryć zdziwienia, gdy nas zobaczyła. 
— Dzień dobry. Jestem Caroline Roberts. To ja z panem rozmawiałam – przedstawiła się, wyciągając dłoń najpierw do Adama, a następnie do mnie.
— Dzień dobry – odparł. Ja milczałem, zastanawiając się, skąd wiedziała, że Adam był tym, z kim rozmawiała przez telefon.
— Przepraszam za moją bezpośredniość, ale kiedy wcześniej rozmawialiśmy, zrozumiałam, że chodzi o ślub z narzeczoną – podkreśliła ostatnią sylabę – a nie z narzeczonym. 
Zatkało mnie. Chciałem sprostować sprawę, ale nim zdążyłem coś odpowiedzieć, usłyszałem spokojny głos Adama:
— Czy to jakiś problem? 
— Nie, oczywiście, że nie – zapewniła, sztucznie się uśmiechając. Skąd ja znam ten uśmiech, pomyślałem rozbawiony.
Nim się spostrzegłem, zostałem na zewnątrz sam. Westchnąłem, nie do końca rozumiejąc, co się dzieje. 
Palcami przeczesałem włosy, poprawiłem bluzkę i wszedłem do środka. 
Duża, całkowicie pusta sala, miała w sobie coś specyficznego. Coś strasznego. Duże okna dawały świetną możliwość do obserwowania imprezy z zewnątrz. Gęste drzewa i krzewy gwarantowały pozostanie niewidocznym. Okropne.
Stwierdziłem jednak nie ogłaszać swojego zdania na głos. Nie miałoby to żadnego sensu, a zrobiłbym z siebie jeszcze większego idiotę niż już jestem. 
Pomimo moich chorych obaw, musiałem przyznać, że wnętrze prezentowało się naprawdę dobrze.
Pomalowane na kremowo ściany, duże, szklane żyrandole, ogromna ilość wolnej przestrzeni i płaski, zadbany parkiet wyglądały naprawdę kusząco.
— I jak się panom podoba? – spytała kobieta. 
— Jest idealnie, prawda? – ostatnie słowo Adam skierował do mnie. 
Lekko się zdziwiłem, że mnie pytał o zdanie. 
— Sam nie wiem... 
— Ach, już chyba wiem, który z panów pełni funkcję kobiety – zachichotała. 
Zakrztusiłem się śliną, którą właśnie przełykałem.
— Słucham?! – spytałem, patrząc na nią miażdżącym wzrokiem. Chciałem dodać kilka ostrych słów, ale poczułem dłoń Adama, która wylądowała na moim ramieniu.
— Proszę się nim nie przejmować. Mój Skarbek za każdym razem tak reaguje, kiedy usłyszy te słowa. Nie pani wina – zapewnił, po czym cmoknął mnie w policzek. 
Wzdrygnąłem się niewidocznie. To było bardzo dziwne uczucie. I nie tylko dlatego, iż pocałował mnie mężczyzna, ale też dlatego, że nie poznawałem Adama. Takie zachowanie nie było w jego stylu.
— Czyli rozumiem, że jest okej? – spytała z nadzieją. Widziałem, jak zaświeciły się jej oczy na myśl, że dostanie kupę kasy. 
Sara zdradziła mi kiedyś, ile chce wydać na tę salę. Myślałem, że zwariowała, ale potem pokazała mi wstępną umowę. Zwariowała.
— Pozwoli pani, że zanim podejmiemy decyzję, zobaczymy resztę, dobrze? 
— Ależ naturalnie.
Skierowała się w stronę małego korytarzyka, którego wcześniej nie dostrzegłem. Adam delikatnie pociągnął mnie za rękę, ale ja ani drgnąłem. Byłem jak pieprzony posąg. I choć chciałem się ruszyć, nie potrafiłem. 
Kątem oka widziałem, jak Adam z tą wścibską babą krążyli po sali, co rusz wchodząc w jakieś korytarze, które pojawiły się chyba znikąd, bo wcześniej ich nie dostrzegłem.
Nie wiem, ile minęło czasu, ale w końcu wrócili, w rękach trzymając kartki papieru. Domyśliłem się, że byli podpisać umowę. 
— No nic, nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć panom szczęścia. Miło widzieć kochające się osoby.
— Co za bzdu... 
— Dziękujemy bardzo – przerwał mi Adam i splótł nasze dłonie razem. 
— Szkoda tylko, że dwóch takich przystojniaków się marnuje... Moglibyście panowie uszczęśliwić wiele kobiet. 
— Na pewno znajdzie się wielu innych na nasze miejsce – odpowiedział Adam.
Pożegnaliśmy się i wyszliśmy z sali. Ledwo opuściliśmy budynek, wyrwałem swoją dłoń z uścisku Adama. Nie wiedziałem, co było grane, ale miałem zamiar się tego dowiedzieć. 
Kiedy odjechaliśmy kilka kilometrów, nie wytrzymałem.
— Co to kurwa miało być?! – krzyknąłem.
— Nie rozumiem – odpowiedział, cały czas skupiony na drodze. 
— Nie ściemniaj, okej? Doskonale rozumiesz. 
— Możesz siedzieć cicho? Jest już ciemno, jestem zmęczony i marzę o tym, żeby położyć się spać. Ale żeby to zrobić, musimy w całości dojechać do domu. Więc naprawdę proszę, uspokój się.
Zagotowało się we mnie.
— W dupie mam twoje zmęczenie. Co to miało być? Dlaczego wzięła nas za pedałów? Czemu mnie pocałowałeś? I te twoje odpowiedzi? Co to, do chuja, miało być? 
Adam zjechał na pobocze i zatrzymał samochód, wyłączając silnik. Cały czas patrzył przed siebie.
— Możesz na mnie spojrzeć? Przed chwilą mnie całowałeś, a teraz masz problem, żeby spojrzeć w moje pieprzone oczy?! 
Przeniósł swój wzrok na mnie. Dostrzegłem jego złość.
— Nie wiem, czemu wzięła nas za gejów, okej? Doskonale wiedziała, że chodzi o ślub z kobietą. Przecież większość rozmów przeprowadziła z Sarą. 
— To czemu nie powiedziałeś jej prawdy? Mało tego! Jeszcze umacniałeś ją w tym przekonaniu. Co jest z tobą nie tak? 
— Dlaczego nie powiedziałem prawdy? Proste. Nie chciałem. Chciałem poudawać. Zrobiłem coś, na co tylko ja miałem ochotę, kompletnie nie przejmując się zdaniem innych. Pech chciał, że padło na ciebie – warknął.
— Nie rozumiem... Jak to chciałeś poudawać? Czy ty... jesteś bi seksualny? – spytałem niepewnie.
— Oczywiście, że nie! Chciałem poudawać tak, jak ty to robisz – powiedział, ale zanim zdążyłem coś odpowiedzieć, kontynuował – non stop udajesz jakiegoś pieprzonego buntownika. Pokazujesz, jak bardzo masz wszystkich w dupie. A zwłaszcza mnie. I okej, rozumiem, że mnie nie lubisz, ale umowa to umowa. Prosiłem cię wczoraj, że jak nie dasz rady pojechać, żebyś dał mi znać wcześniej. Prosiłem czy nie, kurwa?! – krzyknął. Nie odpowiedziałem. Nie oczekiwał tego. – Wiesz jak bardzo się zdziwiłem, kiedy kilka minut po 18:00 zadzwoniła do mnie ta kobieta i spytała się, dlaczego nikt nie przyjechał obejrzeć sali. Pytała się, czy może zrezygnowaliśmy. Oczywiście zaprzeczyłem, w głowie starając się przypomnieć sobie, kiedy mnie poinformowałeś, że nie pojedziesz. I wiesz co? Nie przypomniałem sobie. 
— Miałem rozładowany telefon... – mruknąłem, czując się jak małe dziecko, które właśnie jest karcone.
— Od samego rana miałeś rozładowany? Przecież już wcześniej wiedziałeś, do której będziesz pracować. Mogłeś na samym początku zadzwonić. Mówiłem wczoraj, że dzisiaj mam dużo pracy. Niefortunnie tak się złożyło, że miałem nieplanowane zebranie, z którego musiałem się urwać. Biegiem poleciałem do domu, przebrałem się i już chciałem jechać, kiedy pomyślałem sobie nagle, że wezmę cię na przejażdżkę. Podjechałem pod pizzerię i zobaczyłem przez okno jak zdejmujesz fartuch. Zrozumiałem, że właśnie skończyłeś pracę, dlatego na ciebie zaczekałem. 
— Po to mnie zabrałeś? Żeby narobić mi wstydu? – spytałem, zaskoczony jego słowami.
— Nie taki miałem plan, ale wyszło jak wyszło. I dobrze. Ja również najadłem się przez ciebie wstydu. Nie tylko u tej kobiety, ale również w pracy. Koledzy mają niezłą polewkę z tego, że zapomniałem o sali na wesele. Swoje własne wesele. I nie pytaj, skąd wiedzą. To nieistotne... 
— Ja... 
— Zamknij się, okej? Powiem ci jeszcze jedną rzecz. Wiesz, co jest w tym wszystkim najgorsze? 
Spiąłem mięśnie, czekając na te słowa, jak na wyrok śmierci.
— Że to nie jest pierwszy raz, kiedy zawiodłeś albo swoją siostrę, albo mnie. Tyle razy to zrobiłeś, a jeszcze nigdy nie przeprosiłeś... nigdy. 
Poczułem się tak, jakbym dostał obuchem w łeb. W swój głupi, niedojrzały łeb.






poniedziałek, 17 lipca 2017

Rozdział 2

Adam:
Praca w temperaturze ponad trzydziestu stopni nie należała do przyjemnych. I nawet klimatyzacja, od której zaczęła mnie boleć głowa, niewiele pomagała. 
Niesforny kosmyk włosów opadł mi na czoło. Postanowiłem to zignorować. Wygodnie oparłem się o oparcie krzesła, odchylając głowę do tyłu. Marzyłem o tym, żeby wskoczyć do basenu, najlepiej z lodowatą wodą, i kąpać się do bólu. Niestety, mogło to pozostać jedynie w sferze marzeń. 
Zerknąłem na zegarek wiszący nad futryną drzwi. Wskazówki wskazywały 15:17. Jeszcze niecała godzina i będę mógł pójść do domu. Zazdrościłem zwykłym pracownikom, którzy robili swój dzienny przydział zadań i mogli spokojnie, niczym się nie martwiąc, wrócić do prywatnego życia.
Ja niestety nie mogłem tak uczynić. Praca na stanowisku dyrektora do spraw finansów i rachunkowości zobowiązywała do ciągłego, rzetelnego wykonywania swoich obowiązków. I, gdybym miał tak szczerze wyznać, poza bardzo przyjemną dla oka pensją, nie było żadnych plusów bycia dyrektorem. Za to minusów było całkiem sporo. Długo przyszłoby mi je wymieniać. Można wyobrazić sobie nudną pracę w biurze rachunkowym, a potem pomnożyć ją przez sto. Wynik to stopień przyjemności pracy na moim stanowisku. Prawdziwy koszmar.
Poluzowałem krawat, który coraz bardziej zaczynał mnie dusić. Byłem pewien, że o, stosunkowo, późnej godzinie, żaden interesant do mnie nie przyjdzie, dlatego mogłem sobie pozwolić na odrobinę szaleństwa.
Tak, szaleństwa. Czasami przerażali mnie ludzie, z którymi pracowałem. Stuprocentowi służbiści. Nie pozwalali sobie na odrobinkę swobody. Kompletnie nic. 
Pukanie do drzwi sprawiło, że gwałtownie się wyprostowałem i wróciłem do pracy. A przynajmniej udawałem.
— Proszę! 
Minęło kilka sekunda, kiedy zza drzwi wyszła młoda, szczupła o blond włosach dziewczyna. Victoria. Nie pracowała tutaj długo, ale była bardzo sympatyczna. I z tego co się orientowałem, była lesbijką.
— Dzień dobry, panie Murrey – przywitała się.
Skinąłem głową. 
— Co masz dla mnie? 
— Przyniosłam te zestawienia raportów z dzisiejszej korespondencji, o którą pan prosił. 
— Ach, świetnie. Dzięki. 
Dziewczyna uśmiechnęła się miło.
— Proszę pozdrowić narzeczoną. 
— Dziękuję. 
Spuściłem głowę w dół, udając, że coś robię. Za każdym razem, kiedy wychodziła ode mnie z gabinetu, kazała pozdrowić Sarę. Raz chciałem ją nawet spytać, czy się znają, ale potem zmieniłem zdanie. Pewnie robiła to ze zwykłej grzeczności. Nie było sensu drążyć tego tematu.
Właśnie, Sara. Minęły dwa dni odkąd wyjechała. Powoli zaczynałem za nią tęsknić. Brakowało mi jej obecności w domu. Tego, że głośno krzyczy, kiedy nie uda jej się czegoś ugotować. Tęskniłem za jej nieznośnym gderaniem, gdy zasypiała do pracy. Brakowało mi jej całej. A minęły dopiero dwa dni... 
Nim się obejrzałem, zegar wskazywał godzinę 16:02. Pozbierałem dokumenty i te, których będę potrzebował, skryłem do teczki, natomiast pozostałe zostawiłem w szufladzie, dokładnie zamykając ją na klucz. Lepiej, żeby nie wpadły w niepowołane ręce. Mógłby narobić się niezły syf.
Gdy zszedłem na dół, do podziemnego parkingu, przypomniałem sobie treść SMS-a, którego dostałem od Sary. Początkowo nie mogłem w to uwierzyć, dlatego zadzwoniłem do niej i upewniłem się, że się nie pomyliła. Powiedziała mi, że nie, że Ian naprawdę zgodził się, abym znalazł dla niego jakąś pracę. I może to dziwne, ale bardzo się ucieszyłem. 
Nie przepadaliśmy za sobą, a właściwie to on nie przepadał za mną. Owszem, powiedziałem mu kiedyś coś niemiłego, ale nie dlatego, żeby go urazić, a po to, żeby nie pomyślał, że pozwolę się obrażać. Bo to nieprawda.
Kiedy tylko skończyłem rozmawiać z Sarą, zadzwoniłem do kolegi ze studiów, któremu znudziła się praca biurokraty i otworzył własny hotel. Zapytałem, czy nie znalazłby jakiejś pracy dla brata mojej narzeczonej. Początkowo nie zareagował na to zbyt optymistycznie. Twierdził, że ma już komplet pracowników i nikogo do hotelu nie potrzebuje. Trochę czasu minęło, zanim udało mi się go przekonać. I to nie na tyle, żeby przyjął go do siebie. Zaproponował, że załatwi mu pracę w jakiejś pizzerii. Uradowała mnie ta informacja. Jakby nie patrzeć, za niedługo będziemy rodziną, toteż zależało mi na nim i na tym, żeby dobrze mu się powodziło. Miałem tylko nadzieję, że się na mnie nie obrazi, kiedy usłyszy, gdzie mu załatwiłem pracę.
Minęła lekko ponad godzina, kiedy dotarłem do domu. Zdenerwowałem się, kiedy zobaczyłem, że moje miejsce parkingowe jest zajęte. 
Chwilę czasu zajęło, zanim znalazłem wolne miejsce. Wyszedłem z samochodu, wsuwając na nos okulary przeciwsłoneczne. 
Przeszedłem kilka kroków, aż nie zauważyłem obściskujących się w bramie Iana i jakiejś dziewczyny. Chwilę popatrzyłem, zdziwiony tym obrazkiem. Nie wiedziałem, że ma dziewczynę.  
Postanowiłem nie przeszkadzać, dlatego powolnym krokiem ruszyłem dalej. 
Otworzyłem drzwi od domu i wszedłem do środka, ale zanim zdążyłem je zamknąć, męskie ramię wsunęło się do środka. 
— Ładnie to tak podglądać? – spytał Ian, zamknąwszy drzwi. 
— Cześć. Mnie również miło cię widzieć. W pracy dobrze, dziękuję – powiedziałem. Jednak czując na sobie natarczywe spojrzenie chłopaka, spojrzałem mu w oczy i westchnąłem. – No dobra, sorry. Po prostu trochę się zdziwiłem. Nie wiedziałem, że masz dziewczynę. Nic nie mówiłeś.
— Angela? To nie była moja dziewczyna – wyjaśnił. 
— Ach, rozumiem. 
Choć dzieliło nas tylko dziesięć lat różnicy, czasami czułem się, jakbym był starszy co najmniej o ćwierć wieku. Gdy ja byłem młodszy, znajomości oparte na seksie nie były tak popularne jak obecnie. 
— Sara dzwoniła – oznajmił nagle. Zdziwiony spojrzałem na wyświetlacz komórki, ale nie miałem żadnego nieodebranego połączenia.
— Nic nie mam... 
— Nie chciała przeszkadzać ci w pracy – powiedział, widząc moją minę. – Kazała powiedzieć, żebyśmy jutro pojechali sprawdzić salę, którą wynajęliście. 
— Jutro? Dopiero pod wieczór będę miał trochę wolnego czasu – postawiłem kubek z kawą przed Ianem i zająłem miejsce naprzeciwko niego. – W razie gdybym się nie wyrobił, pojechałbyś sam? Jeśli nie masz czasu, to mów od razu – uśmiechnąłem się sztucznie. 
— Szczerze? Cholernie nie chce mi się nigdzie jutro jechać, a biorąc pod uwagę fakt, że to prawie czterdzieści kilometrów stąd, to jeszcze bardziej mi się odechciewa.
— Jasne, rozumiem. Postaram się coś wymy...
— Ale pojadę – przerwał mi, uśmiechając się delikatnie. A przynajmniej wydawało mi się, że się uśmiecha, bo jego usta zakrywał kubek kawy, z którego właśnie pił. 
— Mówiłeś, że ci się nie chce. 
— No tak, ale Sara prosiła mnie, żebym w miarę możliwości ci pomagał. Więc będę to robił. 
— Cóż... w takim razie dziękuję – powiedziałem niepewnie. 
Nie ukrywam, że trochę zabolały mnie te słowa. Znaczy się, w zupełności je rozumiałem, jednak wolałbym, żeby Ian pomagał mi nie tylko dlatego, że siostra go poprosiła, ale również z własnej woli. 
— Nie ma sprawy. Wyślij mi potem SMS-em adres, okej? Nie wiem, gdzie to dokładnie jest. 
— Okej. 
Po kuchni rozbrzmiało irytujące pikanie mikrofalówki, które znaczyło, że jedzenie gotowe. Powoli wstałem z krzesła i wyjąłem makaron z serem. Rozdzieliłem go na dwie miseczki i postawiłem na stole. 
— Proszę, smacznego. 
Ian wydawał się zdziwiony. Chwilę na mnie popatrzył, oczami błądząc po mojej twarzy. Następnie przeniósł swój wzrok na jedzenie.
— Ja... nie jestem głodny – odpowiedział nieprzekonująco.
— Tak? A co dzisiaj jadłeś? – zmrużyłem oczy, wpatrując się w jego oczy. 
Ian był przystojny. Prawie zawsze miał włosy postawione na żel. Jego brązowe oczy miały w sobie coś magnetycznego. Charakterystyczny, łobuziarski uśmieszek i smukłe, wysportowane ciało mogły stanowić wyśmienity kąsek dla kobiet. 
— Będziesz mnie sprawdzał? Kurde, to, że nie mam pracy, nie oznacza jeszcze, że od razu nie mam czego jeść – mruknął i wziął łyk kawy. 
— Ech, jak wolisz. A co do twojej pracy, to mam coś dla ciebie. Zaraz o tym porozmawiamy, dobra? Pójdę się tylko przebrać. Za gorąco mi w tej koszuli i krawacie.
— Mhm – odparł, nie patrząc na mnie.
Wszedłem do sypialni i usiadłem na krześle. Nie było zbyt wielu razów, kiedy rozmawialiśmy sam na sam. Zwykle towarzyszyła nam Sara. Teraz jej jednak nie ma i nie mam co liczyć, że wejdzie do kuchni i rozładuje to napięcie między nami. Naprawdę czułem się niezręcznie. Nie wiedziałem, co mogę powiedzieć, a co nie. Musiałem się bardzo pilnować, żeby go nie obrazić. Doskonale wiedziałem, że wciąż ma do siebie pretensje o to, jak traktowali go jego rodzice. I chociaż minęło tyle lat, on nadal się obwiniał. Nie rozumiał, że to nie jego wina. 
Rozebrałem się do bielizny i podszedłem do szafy, wyciągając czyste bokserki. Zdecydowałem się na szybki prysznic, bo upał, który panował, całkowicie uniemożliwiał zachowanie świeżości. 
Po dziesięciu minutach, ubrany w koszulkę bez rękawów i szare, dresowe spodenki do kolan, wszedłem do kuchni. Ian cały czas siedział w tym samym miejscu i bawił się telefonem. 
— Brałem jeszcze prysznic – odezwałem się. 
— Widzę – odparł, patrząc na moje wilgotne włosy, które, opadając, zakrywały mi czoło.
— Nie zjadłeś? – spytałem, raczej siebie niż jego. Nie wiem, na co liczyłem. 
— Mówiłem, że nie jestem głodny. 
— Mówiłeś – potwierdziłem i usiadłem na miejscu, na którym wcześniej siedział Ian. Złapałem łyżkę i zacząłem jeść. 
— Okropieństwo – mruknąłem z pełnymi ustami. 
— Tylko nie rzygnij – zaśmiał się Ian i zajął moje stare miejsce. 
— Postaram się – obiecałem. Przełknąłem tą truciznę, zwaną jedzeniem, i spojrzałem na Iana, który również mi się przypatrywał. – Rozmawiałem z kolegą i chyba miałby coś dla ciebie. Tylko nie wiem, czy ci się to spodoba. 
Dostrzegłem na jego twarzy zmieszanie. Rozumiałem, że może czuć się niezręcznie, rozmawiając ze mną na ten temat. Mnie samemu było dziwnie. 
— Czy to będzie coś hańbiącego? 
— Nie, co ty! Dlaczego? 
— Więc to na pewno nie jest nic złego – uśmiechnął się delikatnie.
— No... nie. Miałem na myśli pracę w pizzerii. Wiem, że nie jest to praca marzeń, ale na razie powinna wystarczyć. Jeśli ci się nie podoba, to mogę porozglądać się za czymś innym.
— Nie, czekaj, Adam. Jest świetnie, dzięki – powiedział pewnym głosem.
— Na pewno? Kasy też najlepszej z tego nie ma. 
— Przestań. Naprawdę jest dobrze. Dziękuję.
Nagle wstał i zaczął kierować się w stronę wyjścia. Powiedział, że musi się zbierać, bo umówił się na jakąś imprezę czy coś. Spytał jedynie, od kiedy miałby zacząć pracę. Odparłem, że dam mu znać. Skinął głową i wyszedł. Zostałem sam.




Kiedy spotkałem Sarę w restauracji, w której pracowała, nie spodziewałem się, że zostanie moją narzeczoną. Krótkie, przypadkowe spojrzenia, przelotne, nieśmiałe uśmiechy i dużo większa ilość kaw zamawiana przeze mnie, spowodowały, że zaczęliśmy się umawiać. Minęły chyba z trzy miesiące, zanim oficjalnie staliśmy się parą. Krótko po tym poznałem Iana. 
Przy pierwszym spotkaniu był bardzo milczący, dlatego spytałem Sarę, czy on zawsze taki jest. Odpowiedziała mi, że tak, że zawsze tak się zachowuje w obecności osób, których nie zna. Uznałem to za dziwne, ale potem wyjaśniła mi, iż to wina ich rodziców.
Nie należeli do przykładnych, kochających rodziców. Wręcz odwrotnie. Traktowali młodszego syna, który był wpadką, jak śmiecia. Matka obwiniała go o to, że przez niego straciła szansę na rozwój kariery. Ojciec nieustannie wyzywał go od ciot i pedałów. Zabraniano mu spotykania się ze znajomymi. Rodzice ślepo wierzyli w to, że ich syn naprawdę jest homoseksualistą. 
Dla czternastoletniego chłopca takie słowa, oprócz tego, że musiały być okropne, to jeszcze go krzywdziły. Dopiero wchodził w wiek, kiedy zaczynał poznawać swoją seksualność.
Cały czas uważa, że to naprawdę jego wina, iż matka nie mogła pracować, a ojciec traktował go gorzej niż psa, dlatego staram się być dla niego wyrozumiały i, choć tego nie widzi, wspieram go. Na swój sposób, ale wspieram. I może kiedyś zauważy, że, poza siostrą, jest jeszcze kilka osób, które go akceptują...

czwartek, 13 lipca 2017

Rozdział 1

Ian:
Łupanie, które kilka godzin temu pojawiło się w mojej głowie, zmusiło mnie w końcu do przerwania upragnionego snu. 
Powoli podniosłem się na łóżku, opierając swoje ciało na łokciach. Rozejrzałem się po wnętrzu pokoju, w którym się znajdowałem. Minęła chwila, zanim dotarło do mnie, gdzie jestem. 
Zielone ściany, ozdobione różnorodnymi obrazami, małe okno, które wpuszczało niewiele światła i powietrza do środka. Duża szafa na ubrania wypełniała prawie połowę pokoju.
Tak, to zdecydowanie była sypialnia gościnna w mieszkaniu mojej siostry i jej narzeczonego. 
Wzdrygnąłem się, słysząc głośne pukanie do drzwi. Odrzuciłem kołdrę, prawie zrzucając ją na podłogę. Wstałem, ale zanim zdążyłem dojść po ubrania, drzwi się otworzyły. Adam. 
Zignorowałem go, wiedząc, że on również ma mnie gdzieś. Chwyciłem spodnie, które, pozwijane, chwilowo zastępowały dywan. Zapiąłem pasek i spojrzałem na narzeczonego siostry.
— Co jest? – rzuciłem na odczepne. Zapiąłem koszulę, odpuszczając sobie ostatni guzik. 
— Sara zapomniała ci to przekazać – powiedział, kładąc jakąś kartkę na łóżku.
Skinąłem głową, ostentacyjnie pokazując, że mógłby już sobie pójść. Ból głowy był tak silny, że ledwo widziałem na oczy. Naprawdę nie miałem ochoty rozmawiać.
— Chyba wczoraj trochę przesadziłeś, nie uważasz?
— Chyba nie rozumiem. 
— Wydaje mi się, że doskonale rozumiesz. Wlałeś w siebie kilka lampek wina za dużo.
Usiadł na łóżku, na którym przed chwilą spałem. Jedyne o czym teraz marzyłem, to wyjście z pokoju i uniknięcie mentorskiej rozmowy. Miałem w dupie jego rady, ale nie mogłem tego pokazać. Jakby nie było, to narzeczony mojej siostry. I choć go nie lubię, nie chcę mu tego aż tak bardzo pokazywać. Poza tym, gdybym wyszedł, zachowałbym się jak pieprzony bachor. 
— Byłem zdenerwowany wczorajszym dniem. Chciałem odreagować, to wszystko. 
— Wczorajszym dniem? Nawet nie powiedziałeś, co się stało. Wszedłeś i pierwsze co zrobiłeś, to rzuciłeś się do butelki. Czy to jest zdrowe?
— Adam, proszę cię, nie ojcuj mi tutaj, dobra? Nie jestem dzieckiem. Miałem gorszy dzień i tyle. Nic strasznego się nie stało – zapewniłem, choć w głębi przyznałem mu rację. 
Westchnął, słysząc moje słowa. Dokładnie zmierzył mnie wzrokiem i spytał:
— Tak w ogóle to jak się czujesz? – w jego głosie słyszałem coś na podobieństwo... troski? 
— Tak, jak wyglądam – mruknąłem, nie wiedząc, gdzie podziać wzrok.
— Wyglądasz jak szmata.
Mimowolnie uśmiechnąłem się na te słowa. O tak, zdecydowanie miał rację.
— Na którą masz do pracy? Może mógłbym cię podwieźć – zaproponował, zerkając na wyświetlacz swojego telefonu. Postanowiłem wykorzystać tę chwilę, aby mu się przypatrzeć.
Ciemne, gęste włosy zaczesał do tyłu, całkowicie odsłaniając swoje wąskie czoło. Długie rzęsy zasłaniały czarne jak noc oczy. Mocno zarysowana szczęka, pokryta kilkudniowym zarostem, prosty nos i całkiem znośnie wykrojone wargi. Marynarka, którą na siebie założył, podkreślała jego muskulaturę, a krawat dodawał mu nieco męskości. Pieprzony prezesik. Kobiety na pewno za nim szalały. Kurwa, sam bym to robił, gdybym nią był.
— Nie idę dzisiaj do pracy – odparłem wymijająco, mając nadzieję, że uda mi się uniknąć tego tematu. 
— Jak to? A nie wspominałeś, że mu... – urwał nagle, jakby sobie coś uświadamiając. – Wylali cię? – spytał wprost. Spojrzałem na niego zbitym wzrokiem.
— Nie nazwałbym tego wylaniem. Raczej... odejściem za porozumieniem stron? – podsunąłem.
— Odejście za porozumieniem stron, powiadasz. Powiesz mi, jak to się stało? – skrył telefon do kieszeni spodni i wstał, poprawiając marynarkę.
— Nie, raczej nie. 
Ponownie westchnął.
— Tak też myślałem. No nic, skoro tak, to idź do kuchni i zrób sobie coś na śniadanie. Jeśli chcesz, możesz tu siedzieć, a jak zdecydujesz inaczej, to pamiętaj zamknąć drzwi na klucz. Wiesz, gdzie leży. Ja nie wiem, o której wrócę z pracy – oznajmił i wyszedł, zostawiając otwarte drzwi od pokoju.
Wiedziałem, że te jego pozornie miłe słowa były tylko z grzeczności. Na początku znajomości całkiem się dogadywaliśmy. Zdecydowanie nie byliśmy przyjaciółmi, ale mieliśmy kilka wspólnych tematów. Dopiero później wszystko jakoś się zmieniło. Zaczął mnie irytować, przez co ja zacząłem być dla niego chamski. Czasami przesadzałem. I to na tyle mocno, że sam to zauważałem. Nigdy go jednak nie przeprosiłem.
Podszedłem do łóżka i chwyciłem w dłoń kartkę, którą napisała do mnie moja siostra. Szybko przeleciałem wzrokiem po tekście, orientując się, że to nie było nic ważnego, zwykłe sprawy, o których powinienem pamiętać. Tragedia.
Z Sarą zwykle dogaduję się bardzo dobrze. Wzajemnie tolerujemy swoje nawyki. Ba, nawet nasze wady nam tak nie przeszkadzają. No może za wyjątkiem wścibstwa. Co prawda wiem, że siostra robi to z troski o mnie, ale jakoś nie mogę tego zaakceptować. Wkurza mnie, kiedy non stop słyszę, że powinienem powoli szukać żony albo przynajmniej narzeczonej. Fajnie, ona znalazła faceta, ale ja jeszcze nie muszę nikogo szukać. Mam pieprzone dwadzieścia dwa lata. 
Całej tej sprawy nie ułatwia też fakt, że mieszkamy w tej samej zabytkowej kamienicy, z tym że ja mieszkam piętro wyżej. 
Postanowiłem nie korzystać z propozycji Adama, dlatego od razu skierowałem się w stronę drzwi wyjściowych. Po drodze chwyciłem klucze i wyszedłem, ostrożnie zamykając drzwi. 
Kiedy wszedłem do mieszkania, zauważyłem różnicę między moim mieszkaniem, a tym, w którym byłem przed sekundą. Siostra, za każdym razem, gdy do mnie przychodzi, powtarza, że powinienem zainwestować w jakieś ozdoby, które choć trochę zakryłyby puste ściany. Nigdy jej nie posłuchałem i, szczerze, raczej tego nie zrobię. Uważam to za całkowite marnotrawstwo pieniędzy. Zwłaszcza, że na nich nie śpię. 
Poszedłem do łazienki, już po drodze się rozbierając. Mieszkanie samemu jest o tyle dobre, że mogę chodzić przez cały dzień zupełnie nago i nikomu to nie przeszkadza. A fakt, że mieszkam na trzecim piętrze, daje mi jeszcze więcej prywatności.
Zimny prysznic był jak ukojenie na gorący dzień, na jaki się dzisiaj zapowiadało. Aloesowy żel pod prysznic dodatkowo orzeźwił moje ciało, przez co poczułem się jak nowo narodzony. Wspaniałe uczucie.
Wycierając swoje ciało, nagi poszedłem do sypialni. Z szuflady chwyciłem pierwsze lepsze bokserki. Padło na luźne, granatowe w czarną kratkę. 
W szafie poszukałem szarych, dresowych spodenek i białej koszulki bez rękawów. 
Ubrałem się, po czym udałem się do kuchni. Skoro nie skorzystałem z propozycji Adama, aby zjeść coś u nich, wypadałoby, żebym sam sobie przygotował śniadanie.
Otworzyłem lodówkę i omal nie padłem, widząc, jak niewiele w niej jest: masło, ser, mleko, kilka jogurtów i trzy jajka.  Pokręciłem głową i zamknąłem drzwiczki. Złapałem w dłoń jabłko i, podrzucając je w dłoni, poszedłem do salonu. Rzuciłem się na sofę i włączyłem telewizor. 
Chociaż próbowałem się skupić na jakimś nieznanym mi talent show, nie potrafiłem. Może do wielu spraw podchodziłem lekko, zbytnio się nie martwiąc, to były jednak też takie, przez które nie mogłem spać. Do takich spraw należała moja praca. A raczej jej brak. 
Od końca szkoły pracowałem w małej, dwugwiazdkowej restauracji. Nic ambitnego. Byłem kelnerem. Ekipa była bardzo fajna, zżyta. Lubiliśmy każdego poza szefem. Początkowo starałem się do niego przekonać. Myślałem, że koledzy przesadzają, mówiąc, iż często zachowuje się nieludzko. Wtedy ich nie rozumiałem. Jednak jakieś trzy miesiące temu, do restauracji dołączyła młoda dziewczyna w ciąży. Szef nie chciał jej zatrudnić, ale bał się, że zrobi mu syf o jakieś równouprawnienia czy dyskryminację, dlatego ostatecznie przyjął ją na zmywak. 
Wszystko było dobrze, do wczoraj. Zauważyłem, jak na nią krzyczy, wytrząsając się przy tym. Podszedłem spytać, co się stało. Okazało się, że przez przypadek zbiła jeden talerz. Gdy to usłyszałem, pomyślałem, że to jakiś pierdolony żart. Kto robi tak ogromną awanturę o zasrany talerz... Postanowiłem stanąć w obronie dziewczyny. Wtedy szef przerzucił się z wyzywania jej, na mnie. I pewnie bym to spokojnie zniósł, gdyby nie to, że frajer mną szarpnął. Postanowiłem nie dać się takiemu staruchowi. Uderzyłem go dwa razy w twarz. Upadł, ręką próbując powstrzymać lecącą z nosa krew. Odwróciłem się za siebie i skierowałem w stronę drzwi. Zanim wyszedłem, usłyszałem jeszcze, że już nigdy nie mam tam wracać. 
Teraz, kiedy o tym myślę, nie wiem, co sądzić. Niby zachowałem się właściwie, tylko reakcję miałem zbyt gwałtowną. Można to było załatwić spokojniej. Ale z drugiej strony, co on sobie myślał? Że dzierżawi jakąś zasyfioną melinę, a ja będę mu lizał dupę, żeby tylko móc tam pracować? Po moim trupie.
Zerwałem się z sofy, słysząc dźwięk mojego telefonu. Szybko pognałem do kuchni, skąd dochodził dzwonek. Spojrzałem na wyświetlacz. Sara.
— Hej, braciszku – usłyszałem, zanim zdążyłem przystawić telefon do ucha.
— Cześć. Skoro dzwonisz, to rozumiem, że bezpiecznie doleciałaś. 
— Tak. Tylko przez chwilę były niewielkie turbulencję, ale tak to spokojnie.
— Jak Londyn? 
W tle usłyszałem rozmowę jakichś ludzi. Domyśliłem się, że jest jeszcze na lotnisku.
— Jak lądowaliśmy, widziałam jak padało. Trochę obawiam się o swoją fryzurę. Jeśli będzie tutaj wiało tak, jak dzisiaj, to chyba nie będę mogła wychodzić z domu... – mruknęła, wyraźnie przejęta.
— Zawsze możesz zainwestować w jakąś czapkę. A jeśli nie, to jest jeszcze możliwość obcięcia się na łyso. Zapewne spodobałabyś się Adamowi – roześmiałem się. 
— Głupi jesteś – również chichotała. – Wyobrażasz sobie pannę młodą łysą? I to z wyboru! 
— Tak, to byłoby komiczne.
Między nami zapadło milczenie. Wiedziałem, że usłyszę zaraz coś ważnego. Zawsze tak było, odkąd tylko nauczyłem się na tyle płynnie mówić, aby móc prowadzić rozmowy.
— Rozmawiałam z Adamem... – zaczęła. Postanowiłem sam jej to powiedzieć.
— I co, naskarżył ci, że zostałem zwolniony? Tak, to prawda. Ale nie musisz się o mnie martwić, znajdę sobie coś innego – zapewniłem, nie chcąc jej martwić.
— Zwolniony? O czym ty, do diabła, mówisz? Nic mi nie mówił. Chciałam ci tylko przekazać, że mogę tu zostać tydzień dłużej. Dowiedziałam się tego kilka chwil temu i od razu do was zadzwoniłam. 
— Ach... – tylko tyle udało mi się wydusić. No to się wkopałem, nie ma co. 
— O co chodzi z tą pracą? Możesz mi wyjaśnić? – ton jej głosu zmienił się z siostrzanego na matczyny. 
— Możecie przestać bawić się w moich rodziców? Najpierw Adam chce ze mną przeprowadzić pieprzoną rozmowę, a teraz ty! – poczułem złość.
— Martwimy się o ciebie, rozumiesz? 
— My? Może ty tak, ale Adam z pewnością nie. Może czuje się lepszy niż ja. W końcu on wszystko osiągnął swoją ciężką pracą. A ja co robię? Jestem żałosnym studentem prawa bez żadnych znajomości. Kurwa, teraz nawet nie mam pracy. Ale wiesz co? Nie przejmuję się tym. Jestem jeszcze młody, wiele mogę zrobić. Nie mam żadnych zobowiązań, więc co mi tam. Jeśli będzie trzeba, zostanę męską dziwką. Nie ma żadnego problemu – wybuchnąłem. 
Na chwilę zapadła cisza, w ciągu której zdołałem ochłonąć.
— Przepraszam, poniosło mnie... – mruknąłem zawstydzony. 
— Tak, wiem. Wiem też, że przejmujesz się brakiem pracy. Dlaczego nie weźmiesz pieniędzy z konta? Dlaczego jesteś taki uparty? 
— Doskonale wiesz dlaczego. I tak, masz rację, martwię się tą pracą. Teraz zaczęły się wakacje, więc jakoś dam radę. Ale co potem? 
— Może porozmawiam z Adamem? On mógłby ci coś załatwić... I zanim zaprotestujesz, przemyśl to, dobra? Teraz będę już kończyć. Jak się namyślisz, daj znać. Do usłyszenia. 
I się rozłączyła. 
Poczułem palący mnie wewnątrz wstyd. Ten mój wybuch był kompletnie niepotrzebny. Sara chciała dla mnie dobrze, a ja znowu przesadziłem. Kiedyś, gdy nocowałem u niej i u Adama, usłyszałem ich rozmowę. Zastanawiali się, dlaczego taki jestem. Twierdzili, że nie jestem złym chłopakiem, ale przesadnie reaguję na jakiekolwiek rady. Myśleli nad tym, żeby przekonać mnie do wizyty u psychologa. Ja nie widziałem takiej potrzeby. Doskonale zdawałem sobie sprawę co mi jest. Ból odrzucenia przez rodziców był tak silny, że po prostu nie wiedziałem, jak mam z tym żyć... 
Długo się nie zastanawiając, odblokowałem ekran telefonu. Napisałem SMS-a do Sary i czekałem. Zdecydowałem, że pora skryć głupią dumę do kieszeni. Przynajmniej na tyle, na ile będę w stanie...

Hej! Przychodzę do Was z pierwszym rozdziałem. Przyznam się szczerze, że nie miałam pojęcia, jaki ma być. To jest chyba setna wersja tego rozdziału. Mam nadzieję, że Wam się spodoba. 
Piszcie, komentujcie, oceniajcie! To bardzo ważne :) 
To opowiadanie będzie w takiej formie. Mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu. Pozdrawiam i do następnego ;)

niedziela, 9 lipca 2017

Prolog

     W pokoju panowała całkowita cisza. Jedyne, co można było usłyszeć, to tykanie zegara, zawieszonego nad futryną drzwi.
     Siedziałem na kanapie i patrzyłem na moją starszą siostrę. Złość, zaskoczenie, niechęć. Właśnie takie uczucia mnie wypełniały. Prośba mojej siostry była co najmniej śmieszna.
— Jak to: wyjeżdżasz? Niecałe dwa miesiące przed ślubem, a ty chcesz sobie wyjechać? Cholera, dlaczego ja mam być z tym wszystkim na głowie? Czemu mi to zostawiasz? – spytałem zły.
— Bo jesteś moim braciszkiem – pogłaskała mnie po dłoni, delikatnie się uśmiechając. 
Podniosłem lewą brew i spojrzałem na nią jak na kosmitę. Zrozumiała.
— Och! No proszę cię. Musisz nam pomóc.
Zarzuciłem głowę do tyłu i, ze świstem, wypuściłem powietrze. Chwilę popatrzyłem w sufit, po czym ponownie przeniosłem wzrok na siostrę. 
— Doskonale wiesz, że nie lubię Adama. Poza tym, cholera, mam wakacje. Dobrze wiesz, jak zapieprzam na studiach, a potem jeszcze w pracy. Myślałem, że sobie poimprezuję, może gdzieś wyjadę. Mam dopiero dwadzieścia dwa lata. Nie mam ochoty być czyjąś nianią. A już na pewno nie zarozumiałego dupka po trzydziestce... 
— Adam cię lubi! – przerwała mi, głupio się ciesząc. Musiałem bardzo się powstrzymać, aby nie wybuchnąć śmiechem.
— Doprawdy? Bo, o ile dobrze pamiętam, nie tak całkiem dawno powiedział mi, że mnie nie znosi. Pamiętasz? To było w wigilię – przypomniałem, w razie gdyby chciała udawać, że nic takiego nie miało miejsca.
— Proszę cię. Agnes mnie potrzebuje. Dopiero niedawno pozwolili jej przejść na wózek inwalidzki. Chciała, abym była z nią, kiedy będzie od nowa uczyć się chodzić. Muszę tam lecieć.
— Dlaczego akurat ty? – spytałem. Średnio mnie obchodziło, że zachowywałem się jak bezduszny dupek. 
I nie, nie byłem żadnym buntownikiem. Co to, to nie. Po prostu nie przejmowałem się rzeczami, które mnie nie dotyczyły. Jasne, przykra sprawa, że ktoś miał wypadek i musiał od nowa nauczyć się chodzić. No ale sorry, Agnes nie była jedyna na świecie, która przez takie coś przechodziła.
— Bo nie ma nikogo innego. Boże, Ian, nie bądź taki podły i się zgódź! Proszę! – dodała. 
Westchnąłem ostentacyjnie, chcąc raz jeszcze podkreślić swoją ogromną niechęć.
— Dobra. Ale dzwoni do mnie tylko wtedy, kiedy naprawdę będzie potrzebował pomocy, okej? Nie mam zamiaru poświęcać mu więcej uwagi, niż to konieczne. I żeby było jasne, robię to tylko dla ciebie, stara zołzo – uśmiechnąłem się. 
Siostra zapiszczała i mocno mnie przytuliła. 
— Dziękuję! Jesteś moim najwspanialszym braciszkiem! – wykrzyczała mi do ucha. Rozbawiony, pokręciłem głową. Czasami zapominałem, że było ode mnie starsza o prawie dziesięć lat.
— Może dlatego, że jedynym? – zasugerowałem delikatnie, mocniej ją przytulając. Będę za nią tęsknił. Miesiąc to całkiem długi okres czasu.
— Ćśśś...
— Jak Adam zareagował na to, że mam się nim "zajmować" – spytałem, palcami robiąc w króliczki.
— Ach, on jeszcze nic nie wie. Dopiero mu powiem.
— Co?! – zacząłem mocno kaszleć, krztusząc się jabłkiem, które właśnie ugryzłem. – Zwariowałaś?!

Tak jak wspominałam, wzięłam udział w konkursie przeciwko homofobii. Kolejnym etapem jest działanie przeciw homofobii i propagowanie tego. Ja postanowiłam napisać o tym opowiadanie. Oczywiście na potrzeby Wattpada i innych portali, na których publikuję swoje prace, pozmieniam pewne rzeczy, niektóre dodam, a inne odejmę. 
Piszcie, co sądzicie! Pozdrawiam :)