piątek, 21 lipca 2017

Rozdział 3

Ian:
Sprzątałem stolik, kiedy do środka pizzerii weszła spora grupa nastolatków. Poczułem na sobie wzrok dziewczyn. Początkowo próbowałem go zignorować, ale czekając na pizzę, ostentacyjnie na mnie patrzyły, czym, jak słyszałem, zaczęły denerwować swoich kolegów. 
Przechodząc koło nich, posłałem im sztuczny uśmiech. Chłopacy wyglądali na zbitych z tropu, natomiast dziewczyny zachichotały. I to w ten najgorszy, pustacki sposób.
Pokręciłem głową, po raz kolejny uświadamiając sobie, jak bardzo głupi potrafią być niektórzy ludzie. I może nie myślałbym tak o tych nastolatkach, gdyby nie ich rozmowa, której poziom był mniej więcej jak u przedszkolaków. 
Dopiero kiedy Patrick podał im zamówioną przez nich pizzę, zamknęli się. Któraś z dziewczyn była na tyle kulturalna, że podziękowała. Wyszli, cały czas się śmiejąc. Nie wiedziałem, czy rzeczywiście był między nimi jakiś pieprzony żartowniś, czy może najzwyczajniej w świecie chcieli zwracać na siebie uwagę, czując się przy tym jak władcy świata. 
Zerknąłem na zegarek, wiszący nad futryną drzwi. Wskazywał godzinę 19:03. Moja zmiana dobiegła końca.
Kiedy wczoraj wieczorem zadzwonił do mnie Adam, nie myślałem, że będzie miał taką dobrą informację. Powiedział, żebym przyszedł dzisiaj na rozmowę do pizzerii. Ktoś poszedł na zwolnienie i potrzebowali pracownika na teraz. 
Gdy tu szedłem, nie sądziłem, że przyjmą mnie niemal od razu. Myślałem, że "na teraz" oznacza za kilka dni.
Szef, a właściwie szefowa, bo rządziła tutaj kobieta, lekko ponad pięćdziesięcioletnia, zadała mi kilka podstawowych pytań. Nie różniły się one zbytnio od tych, które usłyszałem na rozmowie, jaką odbyłem przed podjęciem pracy w restauracji tego frajera.
Odpowiadałem na nie machinalnie, za długo się nie zastanawiając. Chyba wypadłem dobrze, bo szefowa uśmiechnęła się w tak promienny sposób, że nie potrafiłem nie odpowiedzieć tym samym gestem. 
Po krótkim przeszkoleniu mnie, wręczyła mi firmowy fartuszek i życzyła powodzenia. Podziękowałem jej i stanąłem za kasą. Jak się okazało, krótki kurs przygotowawczy okazał się zbyt krótki. Nie potrafiłem obsługiwać kasy. Kolorowe guziki były dla mnie całkowicie niezrozumiałe. Poprosiłem Patricka, żeby się ze mną zamienił. Wyraźnie ucieszył się na moją prośbę. Wtedy nie wiedziałem, dlaczego. Teraz, po prawie siedmiu godzinach biegania od stolika do stolika, czułem się wyczerpany. Musiałem sam przed sobą przyznać, że praca kelnera, choć nieco trudniejsza, nie była tak wymagająca. W restauracji sala była podzielona między kilka osób, z których każdy miał swój rejon. Tutaj, ta nadzwyczajnie duża sala, należała tylko do mnie. Biegałem od jednego końca do drugiego, starając się zachować porządek na stolikach. Ostatecznie, chyba jakoś mi to wyszło.
Głośne kaszlnięcie przywołało mnie do rzeczywistości. Odwróciłem się i sprawdziłem, skąd dochodził ten dźwięk. To Patrick, który bawił się telefonem. 
Pożegnałem się z nim i poszedłem na zaplecze, po drodze zdejmując fartuch i odwieszając go na właściwe miejsce. 
W kuchni panował względny spokój. Każdy miał swoje zadanie, na którym był bardzo skupiony. Zdziwiłem się. Zawsze myślałem, że pizzerie stworzone są dla młodych osób, chcących nieco zarobić. Okazało się, że jest inaczej. Starsi, dobiegający czterdziestki faceci, całkowicie skupieni na robocie, wydawali się nie dostrzegać otaczającego ich świata.
Postanowiłem im nie przeszkadzać, dlatego cicho się z nimi pożegnałem i wyszedłem tylnymi drzwiami na dwór.
Pogoda była idealna; świeciło słońce, wiał lekki wiatr, a powietrze nie było suche. 
Zeskoczyłem ze schodów i powolnym krokiem skierowałem się w stronę domu. Chciałem zerknąć na komórkę, sprawdzić która godzina, ale niestety, rozładowała się.
Skręciłem za róg i zastygłem, zdziwiony. Na pobliskim parkingu stał samochód Adama. On sam opierał się o niego, wyraźnie na kogoś czekając. 
Pierwszą myślą, jaka wpadła mi do głowy, było, aby pójść dalej i udawać, że go nie widziałem. Jednak po chwili stwierdziłem, że byłoby to mega głupie. 
Rozejrzałem się na boki, upewniając się, że nic nie nadjeżdża. 
Przebiegłem szybko na drugą stronę, ściągając na siebie wzrok Adama.
— Cześć. Co ty tutaj robisz? – spytałem.
Z bliska mogłem zobaczyć, w jakim był stanie. Ściągnięte brwi i widoczna na czole żyłka, świadczyły o tym, że był zdenerwowany.
— Wsiadaj – mruknął i, nie oglądając się za siebie, zajął miejsce kierowcy. 
Nie czekając na ponowne zaproszenie, wsiadłem do środka. Nie miałem żadnych planów i nie zależało mi zbytnio, żeby być jak najszybciej w domu, ale jeśli zaproponowano mi podwózkę, dlaczego miałbym z tego nie skorzystać. 
Pociągnąłem za pas, który ani drgnął. Spróbowałem jeszcze raz, ale tym razem ponownie nic się nie stało. 
— Chyba się zaciął...
Adam pochylił się w taki sposób, że jego twarz znajdowała się jakieś dziesięć centymetrów od mojej. Mogłem z bliska zobaczyć króciutkie włoski, które porastały jego twarzy. Poczułem zapach, którego nie potrafiłem zidentyfikować. Mogłem jedynie stwierdzić, że pachniał ładnie. Zbyt ładnie, jak na faceta. 
Nagle odsunął się ode mnie, sprawiając, że poczułem pewnego rodzaju pustkę. Nie wiedziałem, skąd się wzięło to uczucie, ale było dość silne.
Po chwili stwierdziłem, że spowodowane to było nietypowym zapachem Adama. Tak, zdecydowanie postanowiłem trzymać się tej myśli. Bałem się, co głupiego mógłby wymyślić mój mózg. 
Po trzydziestu minutach wiedziałem już, że na pewno nie jedziemy do domu. No chyba że jakąś bardzo okrężną drogą. 
Znudzony oglądaniem mijanych przez nas budynków, oparłem głowę w taki sposób, że mogłem bezkarnie patrzeć na Adama.
Włosy opadały mu na czoło, co było dla mnie nietypowym widokiem. Zmarszczone brwi i mocno zaciśnięte usta zdecydowanie nie dodawały mu uroku.
Turkusowy T-shirt i czarne, dżinsowe spodenki podkreślały jego muskularną sylwetkę. Przesunąłem wzrok wzdłuż jego nóg, zatrzymując się na umięśnionych, średnio owłosionych nogach. Kiedy on bierze czas na siłownię, pomyślałem, zaciekawiony.
Gdybym miał skojarzyć Adama z jakimś słowem, od razu wybrałbym "praca". Czasami Sara żaliła mi się, że jej narzeczony za dużo pracuje. Bywały tygodnie, gdzie łącznie widzieli się jedynie kilka godzin. A przecież mieszkali razem.
— Jesteśmy – powiedział niespodziewanie.
Ocknąłem się. Szybko odwróciłem wzrok, mając nadzieję, że nie widział, jak mu się przyglądałem. Czasami pomyślałby sobie coś dziwnego.
Wyszedłem z samochodu i rozejrzałem się wokół. Gęsty las zasłaniał widok na coś innego, poza wysokimi drzewami, rzucającymi cień na niski budynek. 
Przeniosłem wzrok z drzewa na napis nad drzwiami budynku. 
— O kurwa... – mruknąłem. Teraz już wiedziałem, dlaczego był taki zdenerwowany.
Zauważyłem kobietę, która wyszła na zewnątrz. Dogoniłem Adama, zrównując z nim krok. 
Blondynka nie zdążyła ukryć zdziwienia, gdy nas zobaczyła. 
— Dzień dobry. Jestem Caroline Roberts. To ja z panem rozmawiałam – przedstawiła się, wyciągając dłoń najpierw do Adama, a następnie do mnie.
— Dzień dobry – odparł. Ja milczałem, zastanawiając się, skąd wiedziała, że Adam był tym, z kim rozmawiała przez telefon.
— Przepraszam za moją bezpośredniość, ale kiedy wcześniej rozmawialiśmy, zrozumiałam, że chodzi o ślub z narzeczoną – podkreśliła ostatnią sylabę – a nie z narzeczonym. 
Zatkało mnie. Chciałem sprostować sprawę, ale nim zdążyłem coś odpowiedzieć, usłyszałem spokojny głos Adama:
— Czy to jakiś problem? 
— Nie, oczywiście, że nie – zapewniła, sztucznie się uśmiechając. Skąd ja znam ten uśmiech, pomyślałem rozbawiony.
Nim się spostrzegłem, zostałem na zewnątrz sam. Westchnąłem, nie do końca rozumiejąc, co się dzieje. 
Palcami przeczesałem włosy, poprawiłem bluzkę i wszedłem do środka. 
Duża, całkowicie pusta sala, miała w sobie coś specyficznego. Coś strasznego. Duże okna dawały świetną możliwość do obserwowania imprezy z zewnątrz. Gęste drzewa i krzewy gwarantowały pozostanie niewidocznym. Okropne.
Stwierdziłem jednak nie ogłaszać swojego zdania na głos. Nie miałoby to żadnego sensu, a zrobiłbym z siebie jeszcze większego idiotę niż już jestem. 
Pomimo moich chorych obaw, musiałem przyznać, że wnętrze prezentowało się naprawdę dobrze.
Pomalowane na kremowo ściany, duże, szklane żyrandole, ogromna ilość wolnej przestrzeni i płaski, zadbany parkiet wyglądały naprawdę kusząco.
— I jak się panom podoba? – spytała kobieta. 
— Jest idealnie, prawda? – ostatnie słowo Adam skierował do mnie. 
Lekko się zdziwiłem, że mnie pytał o zdanie. 
— Sam nie wiem... 
— Ach, już chyba wiem, który z panów pełni funkcję kobiety – zachichotała. 
Zakrztusiłem się śliną, którą właśnie przełykałem.
— Słucham?! – spytałem, patrząc na nią miażdżącym wzrokiem. Chciałem dodać kilka ostrych słów, ale poczułem dłoń Adama, która wylądowała na moim ramieniu.
— Proszę się nim nie przejmować. Mój Skarbek za każdym razem tak reaguje, kiedy usłyszy te słowa. Nie pani wina – zapewnił, po czym cmoknął mnie w policzek. 
Wzdrygnąłem się niewidocznie. To było bardzo dziwne uczucie. I nie tylko dlatego, iż pocałował mnie mężczyzna, ale też dlatego, że nie poznawałem Adama. Takie zachowanie nie było w jego stylu.
— Czyli rozumiem, że jest okej? – spytała z nadzieją. Widziałem, jak zaświeciły się jej oczy na myśl, że dostanie kupę kasy. 
Sara zdradziła mi kiedyś, ile chce wydać na tę salę. Myślałem, że zwariowała, ale potem pokazała mi wstępną umowę. Zwariowała.
— Pozwoli pani, że zanim podejmiemy decyzję, zobaczymy resztę, dobrze? 
— Ależ naturalnie.
Skierowała się w stronę małego korytarzyka, którego wcześniej nie dostrzegłem. Adam delikatnie pociągnął mnie za rękę, ale ja ani drgnąłem. Byłem jak pieprzony posąg. I choć chciałem się ruszyć, nie potrafiłem. 
Kątem oka widziałem, jak Adam z tą wścibską babą krążyli po sali, co rusz wchodząc w jakieś korytarze, które pojawiły się chyba znikąd, bo wcześniej ich nie dostrzegłem.
Nie wiem, ile minęło czasu, ale w końcu wrócili, w rękach trzymając kartki papieru. Domyśliłem się, że byli podpisać umowę. 
— No nic, nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć panom szczęścia. Miło widzieć kochające się osoby.
— Co za bzdu... 
— Dziękujemy bardzo – przerwał mi Adam i splótł nasze dłonie razem. 
— Szkoda tylko, że dwóch takich przystojniaków się marnuje... Moglibyście panowie uszczęśliwić wiele kobiet. 
— Na pewno znajdzie się wielu innych na nasze miejsce – odpowiedział Adam.
Pożegnaliśmy się i wyszliśmy z sali. Ledwo opuściliśmy budynek, wyrwałem swoją dłoń z uścisku Adama. Nie wiedziałem, co było grane, ale miałem zamiar się tego dowiedzieć. 
Kiedy odjechaliśmy kilka kilometrów, nie wytrzymałem.
— Co to kurwa miało być?! – krzyknąłem.
— Nie rozumiem – odpowiedział, cały czas skupiony na drodze. 
— Nie ściemniaj, okej? Doskonale rozumiesz. 
— Możesz siedzieć cicho? Jest już ciemno, jestem zmęczony i marzę o tym, żeby położyć się spać. Ale żeby to zrobić, musimy w całości dojechać do domu. Więc naprawdę proszę, uspokój się.
Zagotowało się we mnie.
— W dupie mam twoje zmęczenie. Co to miało być? Dlaczego wzięła nas za pedałów? Czemu mnie pocałowałeś? I te twoje odpowiedzi? Co to, do chuja, miało być? 
Adam zjechał na pobocze i zatrzymał samochód, wyłączając silnik. Cały czas patrzył przed siebie.
— Możesz na mnie spojrzeć? Przed chwilą mnie całowałeś, a teraz masz problem, żeby spojrzeć w moje pieprzone oczy?! 
Przeniósł swój wzrok na mnie. Dostrzegłem jego złość.
— Nie wiem, czemu wzięła nas za gejów, okej? Doskonale wiedziała, że chodzi o ślub z kobietą. Przecież większość rozmów przeprowadziła z Sarą. 
— To czemu nie powiedziałeś jej prawdy? Mało tego! Jeszcze umacniałeś ją w tym przekonaniu. Co jest z tobą nie tak? 
— Dlaczego nie powiedziałem prawdy? Proste. Nie chciałem. Chciałem poudawać. Zrobiłem coś, na co tylko ja miałem ochotę, kompletnie nie przejmując się zdaniem innych. Pech chciał, że padło na ciebie – warknął.
— Nie rozumiem... Jak to chciałeś poudawać? Czy ty... jesteś bi seksualny? – spytałem niepewnie.
— Oczywiście, że nie! Chciałem poudawać tak, jak ty to robisz – powiedział, ale zanim zdążyłem coś odpowiedzieć, kontynuował – non stop udajesz jakiegoś pieprzonego buntownika. Pokazujesz, jak bardzo masz wszystkich w dupie. A zwłaszcza mnie. I okej, rozumiem, że mnie nie lubisz, ale umowa to umowa. Prosiłem cię wczoraj, że jak nie dasz rady pojechać, żebyś dał mi znać wcześniej. Prosiłem czy nie, kurwa?! – krzyknął. Nie odpowiedziałem. Nie oczekiwał tego. – Wiesz jak bardzo się zdziwiłem, kiedy kilka minut po 18:00 zadzwoniła do mnie ta kobieta i spytała się, dlaczego nikt nie przyjechał obejrzeć sali. Pytała się, czy może zrezygnowaliśmy. Oczywiście zaprzeczyłem, w głowie starając się przypomnieć sobie, kiedy mnie poinformowałeś, że nie pojedziesz. I wiesz co? Nie przypomniałem sobie. 
— Miałem rozładowany telefon... – mruknąłem, czując się jak małe dziecko, które właśnie jest karcone.
— Od samego rana miałeś rozładowany? Przecież już wcześniej wiedziałeś, do której będziesz pracować. Mogłeś na samym początku zadzwonić. Mówiłem wczoraj, że dzisiaj mam dużo pracy. Niefortunnie tak się złożyło, że miałem nieplanowane zebranie, z którego musiałem się urwać. Biegiem poleciałem do domu, przebrałem się i już chciałem jechać, kiedy pomyślałem sobie nagle, że wezmę cię na przejażdżkę. Podjechałem pod pizzerię i zobaczyłem przez okno jak zdejmujesz fartuch. Zrozumiałem, że właśnie skończyłeś pracę, dlatego na ciebie zaczekałem. 
— Po to mnie zabrałeś? Żeby narobić mi wstydu? – spytałem, zaskoczony jego słowami.
— Nie taki miałem plan, ale wyszło jak wyszło. I dobrze. Ja również najadłem się przez ciebie wstydu. Nie tylko u tej kobiety, ale również w pracy. Koledzy mają niezłą polewkę z tego, że zapomniałem o sali na wesele. Swoje własne wesele. I nie pytaj, skąd wiedzą. To nieistotne... 
— Ja... 
— Zamknij się, okej? Powiem ci jeszcze jedną rzecz. Wiesz, co jest w tym wszystkim najgorsze? 
Spiąłem mięśnie, czekając na te słowa, jak na wyrok śmierci.
— Że to nie jest pierwszy raz, kiedy zawiodłeś albo swoją siostrę, albo mnie. Tyle razy to zrobiłeś, a jeszcze nigdy nie przeprosiłeś... nigdy. 
Poczułem się tak, jakbym dostał obuchem w łeb. W swój głupi, niedojrzały łeb.